Bratnia dusza to osoba, która posiada klucz do zamka ukrytego w twojej duszy. Jest brakującym elementem układanki, dzięki któremu czujesz się w końcu kompletnie. To osoba, z którą czujesz głęboką więź i pokrewieństwo od pierwszej chwili.
Zamknął oczy, wsłuchując się w szum przedzierającego się, wszystko ogarniającego piasku. Braterstwo dusz. Wielokrotnie słyszał to z ust babki, która w daremny i nieudolny sposób obrony wnuka, wierzyła w to przeznaczenie.
Łóżko, pomimo swoich sędziwych lat, wciąż było dobre na długość, a materac bez odkształceń. Dziecięcy pokój, który przez lata został przykryty mieszaniną piasku i kurzu, zmienił się odkąd Czcigodna zmarła. Ludzie unikali tego miejsca, nazywając je przeklętym.
Zawsze ktoś w nim umierał.
— Co znowu? — Sasori powstał z łóżka i skierował się w stronę drzwi, które jeszcze ledwo stały w swoim miejscu. Nawet ta intymna wizyta w starym domostwie, została zakłócona.
Ostatnio wciąż ktoś czegoś od niego potrzebował.
— Sasori-sama — usłyszał niski głos kłaniającego się nisko strażnika. — Schwytaliśmy dziecię.
— Jesteście pewni? — warknął z irytacją.
Za każdym razem, kiedy łowcy ruszali, powracali z pustymi rękami. Czy tym razem mogło być inaczej?
— Z pewnością ma znak.
Akasuna poprawił bordowe włosy, przeczesując je ręką i przetarł oczy. Przypięta do pasa opaska shinobi zabrzęczała, a znamię na piersi zapiekło. Może rzeczywiście w końcu odnaleźli skarb
Mocno przerażone oczy patrzyły na Sasoriego. Były mętne i tak bardzo odległe. Klęczące w świątyni dziecię nie miało więcej niż pięć lat. Akasuna podszedł bliżej, przystając obok strażników.
— Gdzie znak? — powiedział szybko, beznamiętnie, ponuro.
Jeden z shinobi Suny odsłonił ramię dziecka, na którym widniał znak. Był regularny, okrągły i…
— To zwykła blizna! — warknął w złości Akasuna.
Nasilający się gniew powodował głębsze palpitacje serca, krew buzowała, przepływając przez cały układ krwionośny, dobiegając do głowy. Bursztynowe zazwyczaj tęczówki, stały się ciemne, mroczne i ostre.
— Nic nie warta blizna!
Odwrócił się i skierował w stronę wyjścia. Żałował, że w ogóle podjął decyzję, aby znów przyjść do świątyni. Wszyscy go tylko zawodzili. Ojciec, który dał się zabić shinobi z Konohy. Matka, która ruszyła na ratunek ojcu, a która zginęła jeszcze gorszą śmiercią. Babka, której desperacka miłość sprawiła, że zabił ją w napadzie gniewu. Każdy go opuszczał, prędzej czy później.
Sasori był naiwny, kolejny raz wierząc, że znalazła się osoba, której powierzy całą swą wiedzę, majątek i dziedzictwo. Pragnął zdjąć z siebie brzemię mordercy i potwora, jednocześnie dopełnić przepowiedni Czerwonego Skorpiona.
Proroctwo mitycznego stawonoga — strażnika świątyni Kraju Piasku, było jedynym od pradawnych dziejów. Sasori przeklinał dzień, w którym na piersi pojawił się znak. Zwiastował on niewyobrażalną siłę i niosący z nią równocześnie tragiczny ból. Jasnowidztwo Czerwonego od samego początku było uznane za prawo świętsze, niż każde inne na tym świecie.
Zostało przewidziane, że osoba posiadająca Znak przyczyni się do rewolucji we wszechświecie. Siła jaką ujawni sprowadzi chaos i zamęt. Lecz, gdy ogarnie miłością drugą osobę wtedy nastąpi zwrot. Bratnie dusze połączą się ze sobą i powróci spokój, dobrobyt i pokój.
Nie raz, nie dwa próbował pozbyć się wzoru zdobiącego większą część lewej piersi. Wypalał i wycinał, jednak daremny był jego trud. Znamię wracało. To była klątwa rzucona na niego.
Od lat poszukiwał osoby z przepowiedni. Skoro wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że jest słuszna, musi znaleźć się druga osoba.
Jestem już stary — myślał co nocy.
Czuł, że gniew bogów nie napawa go lękiem. W swoim życiu już nie miał nikogo, ani rodziców, ani babci. Nie był żonaty. Nie posiadał przyjaciela. Z resztą z przeznaczeniem, które na niego nałożył ślepy los, nie mógł dostatecznie zaufać. Jego ciało — nędzny zewłok musiał codziennie karmić, myć, pielęgnować. Z kolejnymi latami niszczało, więc znalazł rozwiązanie. Postanowił raz na zawsze pozostać marionetką.
Jednak ludzka część umysłu odmówiła całkowitego przekształcenia. Ostatecznie pozostał człowiekiem.
Przez lata starał się znaleźć odpowiedź i poszukiwał osoby, która jej dostarczy. Podczas misji wykonywanej dla Suny przeszukiwał wioski i miasteczka, górnicze osady, najdalsze zakamarki lądu, pływał po niespokojnych morzach Kirigakure i przechodził szczyty pasm górskich Iwa. Na daremno, zawsze wracał z pustymi rękami i bolącą od nadmiaru gniewu głową.
Pobratymcy odsuwali się od niego, jeden za drugim. Przerażała ich myśl, że wraz z wiekiem siła spoczywająca w pieczęci zacznie wymykać się spod kontroli. Sasori był znienawidzony przez mieszkańców, którzy pochłonięci przez strach omijali go i nie raz życzyli śmierci.
Jakby to było możliwe — myślał i prychał za każdym razem. W końcu przez siłę pieczęci był nieśmiertelny. Chciał się skaleczyć, nie raz, nie dwa. Już tyle razy próbował popełnić samobójstwo, że nie pamiętał, który to z kolei był raz. Na daremno, nikt nie mógł go skrzywdzić, nawet on sam.
Zielone ostępy Konohy powitały go blaskiem promieni słonecznych i szumem liści. Nie zamierzał długo przebywać na terenie Kraju Ognia. Prosta misja, która oficjalnie polegała na dostarczeniu pisma do Sandaime Hokage.
Przekraczając próg wioski nie zauważył tego dziecka od razu. Właściwie to nawet nie rozglądał się za potencjalnym kandydatem, będąc zrezygnowanym po ostatnich nietrafionych poszukiwaniach. Na audiencji nie zwracał uwagi na nikogo, zwłaszcza bawiące się na placyku podrostki. Skąd mógł wiedzieć, że to, czego tak bardzo poszukiwał i pragnął, znajdowało się tuż pod jego nosem?
Wracając główną drogą poczuł pieczenie symbolu, pulsujące i palące. Przystanął na chwilę, oparł plecy o kamienicę. Nieświadomy bliskości, pokręcił głową. Oddychał głęboko i ciężko. Z trudem stojąc o własnych siłach.
Musi być tutaj — w końcu pomyślał i rozglądając się dookoła.
Jednak postanowił powrócić na ojczystą ziemię. Miał zbyt mało informacji. Praktycznie niczego, prócz żaru i spiekoty, wypełniającego jego pierś. Po ostatnich niepowodzeniach stwierdził, że to najlepszy pomysł.
Dni mijały, tak jak miesiące. Wciąż wykonywał swoje obowiązki, lecz coraz częściej przerywał pracę nad swoimi marionetkami. Znak palił i się rozrastał, pulsował i nękał. Nie było dnia, żeby nie tracił przytomności.
— Sasori - sama, znaleźliśmy dziecię — usłyszał pewnego dnia, kiedy jeden ze zwiadowców, powitał w progach jego kwatery.
— Doprawdy? — odparł kpiąco. — Czy znowu to tylko kolejne nic nieznaczące dziecko z blizną?
— Dziewczyna ma znak! Przysięgam na własne życie, sam widziałem!
Akasuna nie czekał, a długim ogonem marionetki złapał zwiadowcę za gardło. Owinięty wokół odwłok zaciskał pętlę.
— Mam nadzieję, że twoje życie będzie bardziej wartościowe, niż słowa.
Puścił shinobi, który opadł na piaszczystą posadzkę i automatycznie zaczął masować bolącą krtań.
— Jest w Konosze dziewczynka…
— Konoha? — powiedział i wrócił pamięcią do pierwszego ataku. Uśmiechnął się.
— Mam ją przyprowadzić?
— Nie — wtrącił szybko, zdecydowanie był bardziej podekscytowany niż chciał. Odchrząknął. — Sama przyjdzie do mnie. Kiedy nadejdzie jej czas.
Strażnik niewiele rozumiał, jednak pokiwał głową i wyszedł. Sasori patrząc przez okrągłe okienko, uśmiechnął się do siebie. Może rzeczywiście, tym razem będzie inaczej?
*
Od zawsze wszyscy się od niej odsuwali. Nie miała nikogo, o atencję i spojrzenie Konoszan, musiała starać się ze wszystkich sił. Nie rozumiała, dlaczego zawsze oczy jej pobratymców są puste, a zarazem pełne obawy? Jakby była potworem, który tylko czeka, aby pożreć człowieka i zmasakrować jego nędzne ciało.
A przecież miała tak niewiele lat.
Powinna, tak jak inne dzieci, bawić się i śmiać. Zamiast tego płakała w nocy, w dzień trenowała, aby już nigdy nie pozwolić się upokorzyć.
Kiedyś usłyszała na bazarku, szepty kobiet. Przestraszonym i pełnym pogardy głosem, mówiły, że należy jej unikać. Bo przyniesie zagładę tej wiosce.
Myślała, że znajdzie przyjaciela, z którym będzie mogła dzielić się marzeniami, a także opowiadać zmyślone historie. Pragnęła spędzać czas w towarzystwie, żeby tylko na chwilę poczuć się ważna i potrzebna.
Na placyku zabaw poznała Ino, Kibe i Hinatę. Pierwszy raz nawiązała z kimś relację, chociaż ograniczała się ona tylko do zabawy w chowanego. Jako, że była najmniejsza i nowa, musiała stanąć za wielką zjeżdżalnią i liczyć do stu. Jednak mając cztery lata potrafiła jedynie skończyć na dwudziestu, więc odczekała trochę czasu i po prostu krzyknęła: SZUKAM.
Wielki był jej smutek, gdy pod koniec dnia na placyk zabaw przyszli rodzice nowych znajomych. Patrzyli na nią z odrazą i szybko łapali za dłonie małe dzieci.
— Nie możesz się z nią bawić! — usłyszała w oddali głos mamy Ino.
— Dlaczego? — dopytywała Yamanaka. — Sakura jest fajna i miła.
— Ta dziewczynka jest potworem. Jej znak sprowadzi tylko na wioskę nieszczęście.
Te słowa na zawsze zakorzeniły się gdzieś w jej podświadomości. Nie wiedziała zbyt wiele, a gdy pytała rodziców, unikali odpowiedzi. Tamtej nocy znak palił ją niemiłosiernie. Jednak nikomu nic nie powiedziała.
Rodzice zawsze unikali tematu jej znaku. Owiany temat tabu, którego nigdy nie poruszali. Z czasem Sakura także odpuściła i nawet nie wspomniała słowem, gdy znak palił lewą pierś.
Pewnego razu zobaczyła go w akademii. Był wyższy o głowę, miał czarne, hebanowe włosy, spoczywające w artystycznym nieładzie i ciemne, niemal onyksowe oczy. Sasuke Uchiha, zawsze był we wszystkim najlepszy. Sakura podziwiała, jak chłopiec z sąsiedniej ławki odpowiada na każde pytanie nauczyciela, biegle posługuje się shurikenami i jest dobry w tajiutsu. Wykraczał poza umiejętności normalnego, ośmioletniego dziecka. Haruno zainteresowała się nim jednak przez to, że tak jak ona, zawsze był sam.
Tamtego dnia wszyscy wyszli z klasy, a ona przystanęła przy sąsiedniej ławce. Sasuke coś pisał w notesie. Przez chwilę stała na końcu blatu, co chwilę otwierając to zamykając usta.
— Nie wysilaj się. — W końcu rzekł chłopiec, nie zaszczycając ją nawet spojrzeniem. — Nie interesujesz mnie.
Stała oniemiała, z czerwonymi policzkami. W szmaragdowych oczach pojawiały się łzy.
— Dlaczego taki jesteś? — wyszeptała, przerywając łkanie. Wzrok onyksowych oczu w końcu na nią padł.
— A dlaczego mam taki nie być? Kim niby jesteś, żeby zawracać mi głowę? Po co tu stoisz?
— No bo ty... — szeptała, czując jak znamię coraz bardziej ją piecze. — Pomyślałam, że także jesteś ciągle sam.
— Jestem i będę sam. Nie potrzebuję nikogo — zamknął zeszyt i wstał. — A już na pewno nie takiej irytującej beksy jak ty. — Sasuke Uchiha wstał i wyminął ją, szybko schodząc ze schodów. Już miał przechodzić przez próg, gdy usłyszała jego cyniczny głos. — Jesteś bezwartościowa i słaba. Nie dziwie się, że wszyscy cię unikają.
Tamten moment utkwił jej w pamięci i wracał za każdym razem. Może rzeczywiście młody Uchiha miał rację? Może była bezwartościowa i słaba? Przez kolejne lata z nikim nie nawiązała przyjaźni, ani w akademii, ani w późniejszym życiu. Ludzie wciąż się jej bali i unikali, a sama dziewczyna postanowiła spędzać czas poza wioską. Bolała ją pustka i samotność, lecz przestała na siłę szukać znajomych.
*
Różowe pasma włosów wirowały z pustynnym piaskiem, tańcząc w powietrzu. Szmaragdowe tęczówki spoczęły na jego twarzy, a na blade policzki wkradł się rumień. Siedział przy stole i kończył swój napój. Pozostawił pieniądze za alkohol i skromny napiwek, a następnie wyszedł bocznym wyjściem.
Ze zdziwieniem dostrzegł, jak dziewczyna wyszła za nim. Widać było, że nie jest tutejsza. Tak nie wyglądali ludzie z Suny. Blada cera, niespodziewany kolor włosów i to kimono, krótkie, stanowczo za krótkie. Automatycznie stanął za nią.
Wraz z kolejnym podmuchem, dziewczyna wzdrygnęła się.
— Boisz się mnie? — Kuszący szept sprawiał, że choć w małym stopniu, pragnęła słyszeć go częściej. Pokręciła głową, jedynie tyle potrafiła wykonać. — A jednak czuję, że się boisz. Drżysz na samą myśl o mnie.
— Słyszałam pogłoski o twej sile Sasori-sama — wyjąkała, a każde ze słów przeszło z trudem przez jej gardło.
— A jednak przyszłaś do mnie? Z pewnością wiesz, co robię z takimi intruzami? — Szept wciąż pieścił odsłonięte ucho. Zamknęła oczy.
— Tylko ty jesteś w stanie pomóc w ujarzmieniu tej siły.
Chwyciła za guziki tuniki, a kiedy już miała je rozpiąć, poczuła silne dłonie.
— Nie tutaj — wycedził gniewnie, wciąż czując na sobie ciekawskie spojrzenia zebranych w przydrożnym barze. Suna była niebezpieczna, szczególnie w tym okresie.
Złapał dziewczynę za rękę i popchnął w kierunku północy. Pędzili, a Sakurze wydawało się, że nawet biegli. Nie podejrzewała, że tak bardzo zależy mu na poznaniu jej tajemnicy. Przez ciało przeszedł nieznany prąd, gdy zrozumiała, że wreszcie kogoś może obchodzić jej istnienie.
Otworzył mosiężną bramę, wpychając dziewczynę do środka. Zamknął spokojnie, rozglądając się, czy zgubili strażników.
— Rozbieraj się — usłyszała z wąskich ust. Otworzyła szerzej szmaragdowe oczy w niedowierzaniu. Sasori pokiwał głową i westchnął. — Chyba miałaś mi coś pokazać?
Sakura opuściła głowę, a na policzki wkradł się rumieniec. Jak zawsze chodziło tylko o to znamię. Jednak, czy nie dlatego chciała odnaleźć lalkarza?
Rozprostowała ręce, by chwycić za pierwszy guzik. Powolnym ruchem rozpięła go, a potem kolejne. Pozwoliła opaść materiałowi na ziemię. Czuła się naga i zawstydzona. Stała w całej swej okazałości przed obcym mężczyzną. W dodatku starszym przynajmniej o dziesięć lat.
Poderwał się i zbliżył. Był niczym drapieżnik dopadający swoją ofiarę. Pochwycił wąską talię w dłoń, silną i dużą, odrobinę naznaczoną latami pracy przy marionetkach. Zwinnymi palcami wzmocnił uścisk, a następnie pochylił się do mostka.
Sakura czuła jego ciepły oddech na wrażliwych piersiach, a następnie zamknęła oczy. Starała się uspokoić, lecz niedoświadczenie zdawało się ją paraliżować.
— Czysty kontur i długi bok. — Nie zważając na zawstydzenie dziewczyny zaczął sunąć palcem lewej dłoni po znamieniu. — Perfekcyjny, identyczny! — ostatnie słowa wyszeptał w zachwycie. — Ubierz się.
Odszedł od dziewczyny, odwracając się tyłem. Natłok myśli i szczęścia powodował, że potrzebował przestrzeni.
— Tylko ty jesteś w stanie mi pomóc — błagała podchodząc bliżej. — Proszę.
— Zdajesz sobie sprawę, że narażasz się na gniew Konohy?
— Naraziłam je już podczas podjęcia decyzji.
— Jakiej decyzji?
— Że cię odnajdę Sasori-sama.
Wielkie było jej zdziwienie, kiedy król marionetek zgodził się na wspólną podróż. Do Suny nie zabrała zbyt wielu rzeczy. Zawsze miała przy sobie kunai i kilka shurikenów. Opaskę shinobi pozostawiła na dnie płóciennej torby z kilkoma miksturami, przykrywając wszystko podróżną peleryną, którą zdarzyło jej się użyć w Kraju Żelaza.
Następnego ranka wyruszyli przed siebie, opuszczając Sunagakure. Pod osłoną wschodzącego słońca, przemierzali pustynne wydmy, pod koniec dnia docierając do niewielkiej pustynnej oazy. Mieli już spocone i rozgrzane od rażącego słońca, ciała.
— Noce na pustyni są bardzo zimne, więc powinnaś zasnąć pod peleryną — rzucił obojętnie, spoczywając pod niewielkim i lichym drzewem, które za dnia dawało nikłe źródło cienia.
Pokiwała głową na znak akceptacji. To były pierwsze słowa, które do niej wypowiedział tamtego dnia.
— Może w końcu mi powiesz? — przerwał milczenie, gdy zbliżyli się do granicy Krainy Rzek. — Skąd dowiedziałaś się o mnie? Dlaczego zwróciłaś się w moim kierunku?
— Żyjąc z przeklętą pieczęcią zapewne także pragnąłeś poznać prawdy? — odpowiedziała spokojnie, na co mistrz marionetek skinął głową. — Nieświadomość jest irytująca.
— Marnowanie czasu jest irytujące — prychnął Sasori i przyśpieszył kroku, dając znak, że powinni się pospieszyć.
Mijali doliny wypełnione rzecznymi korytarzami, szczeliny gdzieś obok szczytów Iwa. Nocą spali pod gołym niebem, bądź wynajmując osobne pokoje w gospodzie. Przez wspólną wędrówkę Sasori uczył ją jak dobrze wykorzystywać moc pieczęci, chociaż sam nie był dobrym przykładem. Zawsze zastanawiał się, kto będzie mu przeznaczony? Zdziwił się widząc kruchą, dość wątłą dziewczynę. W dodatku, pomimo nastoletnich lat, wciąż była dla niego dzieckiem. Może po prostu nie potrafił na nią patrzeć inaczej?
Przez te wszystkie chwile Sakura niejednokrotnie zdała sobie sprawę, że bez wątpienia Sasori jest jednym z najsilniejszych shinobi, z którymi miała do czynienia. Był spokojny i asertywny, budził w ludziach nieopisane uczucie lęku. Nie było dnia, w którym odmówiłby szkolenia. Pomimo wyczerpania trudem podróży, wieczorami wybierał miejsce i tak zwyczajnie mówił co należy zrobić.
— Masz nogi zbyt szeroko rozstawione — karcił ją swoim głębokim głosem. — Musisz pamiętać o równowadze.
Kiwała głową na znak akceptacji i zmieniła swoją postawę. Stała na pełnych stopach, pamiętając lekcje lalkarza. Aby dobrze korzystać z mocy pieczęci najważniejsze było utrzymać wszystko w równowadze. Zaczęli od postawy.
— Nogi na szerokość bioder — podszedł bliżej, dłonią chwytając kobiece biodra. — O tak, właśnie tak jak teraz. Kiedy chcesz wyprowadzić cios, musisz nogę dominującą cofnąć, aby wypchnąć rękę do przodu. Pozwoli to na zachowanie równowagi przepływu czakry.
Tamtego dnia było to coś innego. Jego dotyk powodował dziwne uczucie, jakby prąd przechodził całe ciało. Od stóp, aż po czubek głowy. Sakura przymknęła oczy.
— Uważaj! — skarcił ją, gdy w pewnym momencie zachwiała się i spadła na gorący piach.
Znajdowali się na jednej z północnych pustyni, terenu graniczącym z Krajem Deszczu.
— Jeszcze raz — powiedziała stanowczo, troszkę rozzłoszczona swoją nieuwagą.
Sasori przez wiele dni, które spędził z dziewczyną, zauważył, że pomimo młodego wieku, nie myśli szablonowo. Dziwnie poczuł się z myślą, że z każdym dniem zaczynał dostrzegać, jak z niepewnej, trochę wycofanej dziewczynki, stała się silną kobietą. Niczym rozkwitający kwiat wiśni.
— Nad czym tak myślisz Sasori - sama? — zapytała pewnego wieczora, kiedy siedzieli nad brzegiem jeziora.
Noc była dzisiaj spokojna, a na granatowym nieboskłonie migotały konstelacje niebieskie.
Nie odpowiedział. Jak zawsze miał w zwyczaju, pozostawił ją z pytaniem, na które musiała sama znaleźć odpowiedź. Jednak i tym razem nie potrafiła go zrozumieć. Akasuna patrzył w dal, jakby toczył w swojej głowie bitwę. Jednak jak zawsze, nie powiedział nic.
— Zawsze milczysz i prosisz, bym sama doszła do odpowiedzi — bąknęła. — Ale w tak prostym pytaniu, chyba mógłbyś choć raz coś powiedzieć.
Uśmiechnął się do dziewczyny, Po raz pierwszy szczerze i szeroko. Ostatnimi czasy czuł, jak Sakura rozwinęła się. Był zadowolony i dumny. Niczym rodzic wychowujący swoje dziecko.
Ona była pisklęciem, które wyrzucone z gniazda, wzbija się w powietrze, pierwszy raz.
Od pewnego czasu Sasori dostrzegał podobieństwa i przypomniał sobie sens słów babki. Wcześniej uważał je za czcze gadanie. Pobożne życzenia, które nigdy nie będą mieć sensu w prawdziwym życiu.
Dzisiejszego wieczora zdał sobie sprawę, że ta dziewczyna naprawdę była mu przeznaczona. Wypełniła dziurę powstałą po zmarłych.
Przez miesiące wspólnej wędrówki, która szczególnie dla Sakury była ciężka i bolesna, dowiedziała się więcej niż mogła zamarzyć. Sasori był skryty, chłodny i o wiele bardziej odległy niż Sasuke. Jeżeli kiedykolwiek Sakura myślała, że Uchiha jest poza jej zasięgiem, Akasuna przebijał go ponad dwukrotnie. Bywały momenty, że nie odzywał się wcale, a też kilkakrotnie opowiadał historię ze swojego dzieciństwa. Zazwyczaj pod wpływem alkoholu, dlatego coraz częściej Sakura chciała mu go przemycić i podać. Jednak pewnego razu złapał przegub jej ręki i pociągnął do siebie.
— Nie powinnaś starać się mnie upić — wyszeptał znów kuszącym tonem. — Ostatecznie mogę cię zabić szybciej niż myślisz.
— Mówisz tak, jakbyś mógł — odpowiadała.
Z czasem Sakura nabrała większej pewności siebie i najwidoczniej zrozumiała, że oboje są od siebie zależni. Na twarzy Sasoriego pojawił się cwaniacki uśmiech. Prowokowała go.
— Ostatnio stałaś się bardziej arogancka — zakpił.
— Z jakim przystajesz takim się stajesz — wzruszyła ramionami i wyswobodziła się z uścisku. W końcu to on sam ją nauczył, że pomimo wszelkich prób, nikt nie może pozbawić ich życia.
Bo przez ten znak byli nieśmiertelni.
*
Od K: Z początku wydawało mi się, że porywam się z motyką na słońce. Ale czego się nie robi, aby zadowolić czytelnika? Przepraszam za tak długie oczekiwanie, aczkolwiek ciągle coś mi w tej historii nie pasowało. Mam jednak nadzieję, że sprostałam zadaniu i ten dziesięciostronicowy twór Cię usatysfakcjonował.
Jestem!
OdpowiedzUsuńKurcze SasoSaku to tak bardzo nie mój paring (chociaż indoktrynacja Sayuri robi swoje xD) ale ten tekst barrrrdzo mi się podobał.
Stworzyłaś tu relację nie do końca miłosną i przyznam się szczerze, że rzuciłabym się na kontynuację tej historii, gdzie mamy więcej pocałunków, romansu i dramatów, bo, mordo, ta historia jest mega ciekawa i mega dobra! Czy byliby razem? Czy zeszliby na ścieżkę zła i ukarali Konohe za cierpienia Sakury? A może staliby się dobrzy i wykorzstali swoje moce do pokoju?
A może wgl odeszliby na pustynię aby żyć we dwójkę? Kurcze tyle jest możliwości!
Sceny następujące po sobie są dobrze połączone, nie ma się wrażenia przeskoków fabularnych. Wszystko płynie, a ja wręcz nie mogłam oderwać się, chcąc wiedzieć co dalej. Duży plus też za to, że opisy nie nudziły, nie były zbyt szczegółowe i bezproblemowo przerzucały nas w czasie - dla mnie jest to niewykonalne żeby tak prosto opisać dłuższy czas relacji, zawsze ponosi mnie fantazja i rozpisuje się zbędnie xD
Czekam na więcej takich jednorazowych historii, a być może i na kontynuację tej
Nauczona doświadczeniem (chociażby z występu gościnnego na Zbawieniu) nie próbuję już przedłużać historii. Dlatego skończyłam w tym momencie, który uznałam za bezpieczny. Może kiedyś, pod wpływem chwili, ośmielę się na kontynuację i Nauczyciela 2. Kto wie :D Jeżeli chodzi o relację, starałam się wsadzić jakieś małe elementy romansu czy wzajemnego przyciągania ale powściągnęłam się od przesadnego okazywania uczuć, czy zainteresowania. Niezmiernie mi miło, że doceniłaś tą opowieść. ♥
UsuńZdecydowanie te elementy było widać! Bardzo mi się podobała dynamika tej dwójki, w której może i otwarcie nie było romansu, ale właśnie uwidoczniłaś nam takie przyciąganie, niepewne ruchy. To było super.
UsuńOby oby oby ta kontynuacja kiedyś nadeszła! Bo jak nie, to będzie interwencja w zakładce z zamówieniami xDD
Dzień dobry, witam, jestem!
OdpowiedzUsuńOch jak miło widzieć sasosaku I TO JESZCZEW W HALLOWEEN, MOJĄ GWIAZDJĘ. Dziękuję mordko 😘
(przeczytałam od razu jak Krropa mnie tylko zawołała, ale coś moje komentarze ostatnio się opóźniają xd)
Uuu, niezłą pozycję ma tu Sasorak. Niebezpieczny typ, I like it. Mój demon Suny 🥰 Podoba mi się, że zrobiłaś z motywu bratnich dusz coś tak bardzo rzadkiego i mocarnego, niż gdyby połowa społeczeństwa albo i całe miała swoją bratnią duszę. Nadaje to ich więzi jeszcze większego znaczenia. Ludzie się ich boją, ale to takie typowe dla ogółu, no nie? Tak samo jak traktowali Naruto, inne Jinchuriki czy Uchiha, którzy też mieli ogromną moc. Samotna Sakura była jeszcze bardziej podatna na cichy szept więzi i obietnice znalezienie kogoś kto nie tylko ją zaakceptuje, ale też chce ją, konkretnie ją, nikogo innego.
No i uwielbiam moc charakteru Sasoriego, jego wyższość nad wszystkimi także Sakura nawet jeśli nigdy nie będą mogli by się zabić. Nie powiem, lubię kiedy mu pyskuje, ale też jeśli właśnie on jest górą, czuć autorytet wieku, mocy, doświadczenia. Każdy ma swoje ficzkowe fetysze xD (ciiiii, to tajemnica, oks?)
Oczywiście jestem łakoma na kontynuację z większą bliskością (no nie oszukujmy się, ja zawsze chcę więcej xD), ale ten styl "Nauczyciela" jest trafiony w punkt. Jest mrocznie, brak cukierkowości czy idiotycznych zbiegów okoliczności. Znalezienie Sakury to wiele lat czekania, szukania kogoś z podobnym znakiem duszy, dekady złości i zawodów. A mimo to na końcu, kiedy już wie kim jest, Sasoriego nawiedza pewien spokój, może jeszcze poczekać. Jakby potrzebował tylko zapewniania, że ktoś taki naprawdę istnieje, nie jest sam, a w odpowiednim czasie przyjdzie do niego. I w tym właśnie odnajduję to, że mimo swojej zaborczości, dominacji i potrzeby bycia górą za każdym razem, Sasori jest też zależny od niej. I wcale z tym nie walczy, nie próbuje ją sprowadzić w chwili, kiedy dowiaduje się o istnieniu Sakury i nie wiem, może zrobić jakieś pranie mózgu, żeby była posłusznym szczeniaczkiem. Wychować sobie partnera, rozumiesz xD
Dziękuję bardzo za poświęcony czas i trud, który włożyłaś w ten ficzek. Doceniam każde zapisane słowo, każde skasowane w szalonym procesie twórczym, który znam aż za dobrze xd
Dziękuję K., buziaki!