Dla Krropci
W zielonych oczach mogłeś wyczytać wszystko:
teraz widziałeś rozpacz i ból utraty.
Dogasający odłamek papierosowego tytoniu tlił się na brunatnej, ziemistej posadzce. Będąc na wojnie nie przykładałeś uwagi, na przyjęte w społeczeństwie zasady i pominąłeś typowe dla palaczy strącenie peta do ceramicznej popielniczki.
Po prostu jej nie posiadałeś.
Twarda kora drzewa podrażniała plecy. Drzazgi niczym małe igiełki wbijały się przez materiał jōninińkiej kamizelki. Denerwujące uczucie nie było jednak aż tak okropne, jak otwarta rana po ostrej klindze samurajskiego miecza. Wtedy najprawdopodobniej już byś nie żył.
Nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego nikotyna od nastoletnich lat uzależniła twój organizm? Nie liczyłeś ile pieniędzy wydałeś na kolejne egzemplarze tytoniowych skrętów, ani czy dożyjesz sędziwego wieku. Chociaż ojciec wielokrotnie powtarzał, że chce, byś przeżył jego własny wiek. Sam nie był dobrym przykładem, wciąż zaciągając się brązową fajką. Dlatego jak hipokryta często krytykował twój nałóg.
Zaciągnąłeś się mocniej, pozostałością odpalonego papierosa. Zmrużyłeś oczy i rozkoszowałeś się rozchodzącą po organizmie nikotyną. Obserwowałeś bacznie wejście do prowizorycznego, polowego szpitalika, oczekując z nadzieją informacji na temat podwładnego.
Skierowany przez dowództwo, nie wiedziałeś czego możesz się spodziewać. Po przekroczeniu bariery, cztery osoby w charakterystycznych kitlach przetransportowały na noszach pacjenta i zamknęli szczelnie wejście do namiotu.
Od zawsze nie mogłeś znieść bezczynności. Dlatego kończąc palić, pochwyciłeś kolejny egzemplarz. Palcem rozpaliłeś płomień, przystawiając zapalniczkę do końca papierosa. Zaciągnąłeś się i od razu wypuściłeś dym. Cholerne uzależnienie.
Trzymając blanta w ustach, palcem nerwowo stukałeś w szorstką korę. Odliczałeś do trzech i znowu zaciągałeś się. Nerwowo poruszyłeś ciałem, przestępując z nogi na nogę, kiedy wejście minimalnie się przesunęło.
Kolejny buch i zaciągnięcie. Mrugnąłeś szybko oczami, by ostatecznie ujrzeć przed wejściem drobną kobietę w lekarskim fartuchu.
Kitel miała szkarłatny, przez krew twojego towarzysza broni. Złowrogo kontrastowała z różowymi włosami. Spięte miała je w koński ogon. Zastanawiałeś się, czy wcześniej jej nie spotkałeś?
Podeszła do stojącego obok medyka i otarła pot z czoła. Odwróciła się tyłem i pozbyła się zielonej, uwierającej maseczki. Poprzez prowadzone na froncie walki, pacjentów przybywało. Dostrzegłeś kolejną dostawę skrzynek, w których niewielkie probówki, wypełnione lekarstwami, ratowały żołnierzom życie.
Papieros dogasał i rzuciłeś go niedbale na glebę. Automatycznie przydeptałeś dolną podeszwą wojskowego sandała, aby ogień nie tlił się na wyschniętą, rozchodzoną trawę z boku. Zapiąłeś zamek kamizelki i poprawiłeś chustę z charakterystycznym znakiem — dowodem, który potwierdzał, że Asuma Sarutobi był w przeszłości jednym z dwunastu strażników, grupy elitarnych shinobi, którzy opuścili swoje rodzinne wioski, żeby chronić Daimyō Kraju Ognia.
Będąc młodzieńcem nie wiedziałeś czego pragniesz od życia. Byłeś wtedy zbyt młody i gniewny. Zarozumiałe patrzenie na świat spowodowało, że w pewnym momencie opuściłeś Konohę, by zająć się własnymi interesami. Patrząc na to z perspektywy czasu wiedziałeś, że zachowałeś się jak zwykły, rozpieszczony ignorant.
Spoglądałeś ukradkiem na młodą kobietę z oddziału medycznego. Ponownie zanurzyła się w bladym namiocie i zastanawiałeś się dłuższy czas, co z twoim podwładnym? Nerwowo krążyłeś tam i z powrotem, a czas który spędziłeś na wydobyciu informacji mijał stanowczo zbyt wolno.
Kolejny raz otwór namiotu się rozsunął, a medyczna kunoichi wyszła w jeszcze bardziej zakrwawionym fartuchu. Zauważyłeś charakterystyczne jadeitowe tęczówki i wrażanie, że przecież gdzieś je spotkałeś, wywierało uścisk na żołądku. Stojący obok wolontariusz wskazał ręka w twoją stronę, a chwile później zorientowałeś się, że kobieta kieruje się w twoją stronę.
— Asuma sensei? — jej melodyczny głos rozpłynął się w otaczającej przestrzeni. Zielone tęczówki wyrażały więcej niż tysiąc słów. Przygotowany byłeś na najgorsze.
— Czy on?
— Ostrze katany ugodziło pacjenta w odcinek piersiowy, zagłębiając się niedaleko mięśnia sercowego. Narządy wewnętrzne zostały zmiażdżone, a tylko cudem udało się powstrzymać wewnętrzny krwotok. Najważniejszy będzie w tej chwili czas. Jeżeli przeżyje czterdzieści osiem godzin, stan powinien się poprawić.
Odetchnąłeś z ulgą, chociaż wciąż nie potrafiłeś skupić swych myśli. Błądzące w każdym zakamarku głowy wspomnienia, starały się uporządkować wszystko. Kobieta przed tobą miała porcelanową cerę i charakterystyczne oczy. Malinowe usta ułożone były w wąską linie, jakby chciały coś przemilczeć.
— Kim ty właściwie jesteś? — zapytałeś niepewnie, pierwszy raz odebrało ci mowę.
— Sensei mnie nie pamięta?
Pokiwałeś głową, starając się szybciej wertować wspomnienia. Nie poznawałeś kobiety, chociaż prawdopodobnie pochodziła z twej wioski. Na głowie miała opaskę shinobi z charakterystycznym znakiem Liścia. Drobną dłonią pociągnęła za czerwoną wstążkę, a różowe kosmyki opadły kaskadą na ramiona.
— Uczennica Kakashiego?
Pokiwała spokojnie głową, a ty ze wstydu chciałeś zapaść się pod zmienię. Nerwowo wyciągnąłeś paczkę.
— Sakura Haruno — na jej twarzy pojawił się uśmiech. W tym jej niewinnym obrazie odnalazłeś coś zaskakującego, zapierającego dech. Nie zdawałeś sobie sprawy, że tyle lat minęło.
— Wybacz — bąknąłeś odpalając papierosa. — Wszystko się zmieniło, dorośliście. Każdy poszedł w swoją stronę. Nie wiedziałem, że Kakashi ma w drużynie medyka.
— Właściwie Czcigodna Tsunade wzięła mnie pod skrzydła.
Pokiwałeś głową i zaciągnąłeś się mocniej. Obserwowałeś jak Sakura patrzy w dal, w nieznany ci punkt. Chociaż nie potrafiłeś, chciałeś w tym momencie czytać w myślach. Kobieca twarz była spokojna, jednak nabierając przez lata doświadczenia wiedziałeś, że toczy własną bitwę z myślami.
— Sakura-san! — doszedł was odgłos wolontariusza i kobieta ukłoniła się w geście pożegnania. Obserwowałeś bieg do szpitalika. Różowe włosy powiewały na wietrze, więc szybko je spięła i przeszła do leczenia.
Następnego dnia wchodząc do podwładnego dostrzegłeś, jak w końcowej części namiotu, uczennica Kakashiego próbuje opanować krwotok przyniesionego żołnierza. Włosy znów miała spięte w wysokiego kucyka, a nowy kitel poplamiony tryskającą z rany krwią. Jadeitowe oczy w skupieniu obserwowały zranione miejsce, a zielona poświata spowija brzuch pacjenta. Z mowy jej ciała odczytałeś, że jest u kresu wytrzymałości. Brakuje jej czakry, więc podchodzisz bliżej.
— Skorzystaj z mojej — bełkoczesz stojąc obok.
Sakura kiwa głową i zaczyna pobierać twoją czakrę. Jej dłonie są pewne i silne. Obserwujesz umięśnione przedramiona, które odzwierciedlają lata srogich treningów. Zawsze wiedziałeś, że Piąta to wymagający nauczyciel. Kunoichi wsunęła długie palce do rany, by następnie zacząć reperować wewnętrzne organy. Chociaż nie znałeś się na medycynie, wiedziałeś, że tylko dzięki jej zdolnościom panowania nad czakrą, leżący w tym szpitalu pacjenci jeszcze żyją.
— Cholera — przeklęła, kiedy gęsta krew trysnęła na was. Sakura zmarszczyła brwi pobierając więcej twej czakry. Delikatne mrowienie przeszło przez nadgarstek, gdy dotknęła twej dłoni.
Dziwiłeś się jak szybko wszystko przeleciało przed oczami. Tryskająca, ciepła krew, niknący puls wysłużonego serca, odchodzący oddech. Nim się zorientowałeś, pacjent już nie żył.
Sakura rzuciła kitel na prowizoryczne szpitalne łóżko. Była zła i sfrustrowana. Obserwowałeś jak odchodzi i na wzniesieniu jednym ciosem powala drażniące cię wcześniej drzewo.
Była w niej nadludzka siła, monstrualna i dla niektórych przerażająca. Kunoichi zniknęła za horyzontem, a ty w osłupieniu stałeś w progu namiotu. Otaczająca cię rzeczywistość była zbyt mroczna. Widziałeś już wcześniej śmierć, ale nie przeżywałeś tego tak jak teraz.
Zacząłeś tęsknić, za dziwnym uczuciem ciepła, które w niewyjaśnionych okolicznościach sprawiło, że poczułeś rozkosz w momencie połączenia waszych dłoni. Chociaż zaczynało brakować kobiecie czakry, odczuwałeś ją. Była ciepła, pogodna i czysta. Nie przyznałeś się, że przez krótki moment ujrzałeś jej uczucia. Ból utraty, odtrącenie i trudy treningów z Piątą. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłeś.
Dawno temu ojciec przekazał ci, że czakra łączy ludzi. Jest to wewnętrzna siła do przekazywania uczuć. Nie wierzyłeś. Myślałeś, że to brednie. Dzisiaj miałeś namacalny dowód, że jak zawsze się myliłeś.
Sakura nie wracała, więc poszedłeś jej poszukać. Mijałeś kiedyś puszyste drzewa, dziś wątłe i nijakie, wyniszczone przez toczoną obecnie wojnę. Krzątałeś się po nędznej imitacji lasu, szukając dziewczyny. Robiło się coraz ciemniej. Przeszedłeś przez skalną szczelinę i niewielki bystry potok. Starałeś się wytropić ją z pomocą poznanych wcześniej tropicielskich umiejętności.
Siedziała na grubym konarze, nogami brodząc w wodzie. Po porcelanowych policzkach leciały swoim pędem łzy. Przysunąłeś się bliżej i chwyciłeś jej twarz w dłonie. Niemo zmusiłeś, by na ciebie spojrzała. W zielonych oczach mogłeś wyczytać wszystko: teraz widziałeś rozpacz i ból utraty.
— Chociaż nie znałam tego shinobi, on także miał marzenia — zaszlocha, a ty kciukiem otarłeś spływającą łzę. Sakura oparła głowę na twym ramieniu, wtulając się w pierś. Pachniała konwaliami.
Objąłeś ją szczelniej i ucałowałeś czoło, chcąc dać nikłe poczucie bezpieczeństwa. Przez krótki moment połączenia waszych czakr mogłeś stwierdzić, że zbliżyliście się do siebie. Patrząc teraz zdawałeś sobie sprawę, że wyrosła na piękną i zdolną kobietę.
Jej twarz miała łagodne rysy. Nabrała kobiecych kształtów. Z oczu spuściłeś wzrok na pełne usta. Przygryzła wargę, kusząco zachęcając do dalszego zbliżenia. Oddychałeś coraz ciężej, bo nigdy nie potrafiłeś zrozumieć, jak to jest z tymi uczuciami. Mimo wcześniejszej relacji z przedstawicielką rodu Yuki, nigdy nie pozwoliłeś się nikomu zbliżyć.
Sakura sprawiała wrażenie bezsilnej i zrozpaczonej. Może w tamtym momencie zaczęła przypominać ciebie? Gładziłeś dłonią różowe kosmyki, szepcząc słowa pocieszenia. Mówiłeś, że każdy ma marzenia. Powtarzałeś jak mantrę, że taki jest krąg życia. Recytowałeś, że shinobi powinien być zawsze gotowy na śmierć.
Uśmiechała się przez łzy, odpowiadała, że znowu wyszła na bezużyteczną. Zaprzeczałeś. Przecież dzięki jej umiejętnościom twój podwładny nadal żył. Wszyscy pacjenci szpitala polowego oddychali tylko dzięki niej.
Oszołomiony napływem kobiecych emocji, poczułeś na swych wargach słodko-gorzki pocałunek. Nie potrafiłeś na niego odpowiedzieć. Sakura od razu odsunęła się, bąkając słowa przeprosin.
— Wracajmy — rzekła ponuro, a ty przystałeś na ten rozkaz. Przebyliście niemo całą drogę powrotną do obozowiska. Później, po przekroczeniu bramy, rozstaliście się bez słowa.
Odpaliłeś papierosa i obserwowałeś jak znika za kotarą niewielkiego namiotu. Przez rozpaloną w środku lampkę naftową, dostrzegłeś zarysy sylwetki. Ściągała tunikę, a później ochraniacz z głowy. Tańczący cień na płachcie namiotu sprawiał, że zaczynałeś żałować, że jej nie pocałowałeś.
Nie przejmując się konsekwencjami wszedłeś do namiotu. Zdziwiona kobieca twarz, patrzyła na ciebie niezrozumiale. W oczach nie było przerażenia, a pewnego rodzaju smutek. Podszedłeś bliżej, dobywając w dłonie jej twarz.
— Przepraszam, nie jestem dobry w relacjach damsko-męskich — wyszeptałeś i musnąłeś rozchylone ze zdziwienia wargi.
Nie odpowiedziała, tylko stała oniemiała przed tobą. Porcelanowe policzki stały się zaróżowiałe. Pogłębiłeś pocałunek, bo chciałeś oddać wcześniejszą pieszczotę, sprawiając jej rozkosz. Jęknęła.
Nie wiedziałeś ile trwaliście w tym uniesieniu, czemu w nocy twoje ręce odkrywały skraweczki nagiego ciała, ani dlaczego następnego dnia ruszyłeś na front?
Czułeś wyrzuty sumienia, głębiące cię w środku. Miałeś obawy, a doświadczony przeszłością, bałeś się, że i to mógłbyś spieprzyć. Nie potrafiłeś spojrzeć w lustro, ani tym bardziej w zielone tęczówki, błyszczące jeszcze dziecinną nadzieją. Chciałeś oszczędzić jej kolejnego zawodu.
Zostając jōninem nadzorującym postanowiłeś nigdy nie przekraczać bariery mistrz-uczeń. A wczoraj niewątpliwie już przywitałeś się z przekroczeniem tej cienkiej granicy.
Tak jak Kurenai, Sakura zasługiwała na kogoś lepszego. Na kogoś znacznie lepszego niż obojętny Sarutobi Asuma. Doskonale zdawałeś sobie z tego sprawę.
Jednak dlaczego przekraczając granicę to uczucie wciąż tliło się w sercu, jak palący przez ciebie kolejny papieros?
Wyrzuciłeś jego resztki i dołączyłeś do oczekujących na ciebie podwładnych. Ruszyliście na front. A w polowym szpitalu zostawiłeś niewielki list, który zawierał tylko jedno słowo — przepraszam.
Bo nigdy nie byłeś gotowy na miłość.
*
Od K: Miała się ukazać moja dość osobista historia, jednak muszę ją jeszcze dopracować. Przekazuję Wam zatem historię napisaną dla Krropcii — mam nadzieję, że nie spartoliłam roboty i było lekkie, gorzko-słodkie i refleksyjne. :x
A jeżeli to Wy chcielibyście pomóc mi z doborem bohaterów, fabułą, albo po prostu konkretnie coś przeczytać, to proszę w zakładce OPOWIEDZIANE napiszcie swoją propozycję. Znacznie lepiej jest stworzyć coś wspólnie. ^.^
Kochana! Barrrdzo dziękuję Ci za tą historię! Ujęłaś wszystko o czym Ci pisałam i to jest wręcz niesamowite, bo wiem jak czasem trudno zmieścić się w ramach "zamówienia".
OdpowiedzUsuńNadal trochę niedowierzam, że zgodziłaś się napisać tak niekonwencjonalny paring, bo w polskiej blogosferze podobne shipy nie są wcale codziennością!
Co do samej historii. Bardzo ciekawie ukazałaś tu Asumę. Zawsze kojarzył mi się raczej z zawadiaką ale i bardzo poważnym typem a jednocześnie tym klasycznym rodzajem mężczyzny z romansów, który zawsze wie jak zaopiekować się kobietą. Za to u ciebie jest zupełnie inny! Zamknięty w sobie, zbłąkany w cieniu własnego ojca i wcale nie taki pewny przy kobietach.
Fajnie rozwinęłaś wątek ich znajomości. Nie ma tu wielkiej, romantycznej miłości ale jest zwykła, ludzka potrzeba bliskości. Zwłaszcza w tak dramatycznych sytuacjach. No i te wyrzuty sumienia Asumy na samym końcu! W zasadzie, czytając końcówkę myślałam aż, że go zabijesz xD
Dziękuję i pozdrawiam! I życzę dużo chętnych duszyczek na taką współpracę ;)
Jejku dziękuję za tak miłe słowa. Jeżeli chodzi o ten paring to prawda jest delikatnie dziwny, nieszablonowy iiii ZDECYDOWANIE NIEKONWENCJONALNY xD
UsuńJednak nie miałam problemu z historią, a nawet Asuma bardzo mi do męskiego bohatera pasował. Może dlatego, że lubię zmieniać charakterystyke bohaterów z kanonu? :D
Hejooo! Nie wiem dlaczego, ale zawsze myślałam, że Krropa zamówiła tu KureAsuma, a ja do kanonicznych paringów podchodzę bardzo ostrożnie. Z widłami. I dźgam je z bezpiecznej odległości xd
OdpowiedzUsuńZawszę lubię kiedy w opowiadaniach ktoś uświadamia sobie progres Sakury jako shinobi lub/i medyka. Asuma niemal jej nie pamiętał początkowo, chociaż wydawałoby się, że różowe włosy są dość charakterystyczne. Btw szkoda, że kisiel nigdy nie rozwinął tego wątku. Nie mówię, że Saku miałaby być zaraz overpower, tego bym nie chciałą, ale chociaż jakieś info, że jej rodzina może (nawet dziesiąta woda po kisielu) pochodziła z jakiegoś innego miejsca, skoro w Konoha ten kolor był rzadkością.
Ah, biedny, udręczony facet z tego Asumy. Szkoda, że nie pozwoli sobie na odrobine szczęścia podczas wojny, ale część ninja już tacy są. Zbyt zniszczony i rozbity, żeby móc dać coś drugiej osobie. Ale jednak, potrzeba dotyku i bliskości wygrała, nawet jeśli na krótką chwilę zapomnienia. Ciekawe jak by to się dalej potoczyło po wojnie, gdyby oboje przeżyli.
Buziaki~
No właśnie, mam takie same przemyślenia. W dodatku irytuje mnie fakt, że fani Naruto są podzieleni na tych, co szanują Haruno i tych, którzy uważają ją za bezużyteczną. Grrr. Aż otwiera mi się scyzoryk jak w tym memie z Muminkiem xD
UsuńPozdrawiam! ♥