poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Promyk nadziei ( SasuSaku)

 



Nadzieja jest matką głupców, 
lecz jak każda matka, kocha swoje dziecko.



Wpatrujesz się w niewielki punkt na popękanej szarawej ścianie, na której osiadła cienka warstwa popiołu. Spuszczasz wzrok ciemnych tęczówek na podłogę i lustrujesz wszystkie ubytki w dębowej posadce. Spojrzenie kierujesz na koniec pokoju, w miejsce, w którym kiedyś stało łóżko, a po jego prawej stronie niewielka szafka nocna. Pod południową ścianą znajdował niewielki kuchenny stolik, z jednym, wiekowym krzesłem. Cegły z rozwalonej ściany leżą na osmolonej stercie starych książek, w których zapisano rodowe dzieje klanu Uchiha.
Po Konosze praktycznie nic nie pozostało. Wszędzie unosił się popiół i dym, gdzieniegdzie jarzył się ogień. Wioskę spowiło morze szarości, które było dołujące, tak jak perspektywy na przyszłość jej mieszkańców. Miesiąc temu na Kraj Ognia spadły pierwsze bomby, a teraz wojna nadeszła i do Osady Ukrytej w Liściach. Na początku na powierzchni zostały największe miasteczka i główne miasto, lecz wraz z rozwojem wojny, skala strat wzrastała. Z powierzchni znikały ubogie domy górnicze, większe lokale, pomieszczenia biurowe, niewielkie sklepiki, w których wcześniej można było uzyskać najpotrzebniejsze towary. Rezydencja Pana Feudalnego także została zniszczona.
Wiele cywili straciło życie, a nie liczni, którzy przeżyli uciekli w kierunku gór Asahi. Tak dużo istnień już pochłonęła wojna, a starty miały być jeszcze większe.
Snujesz się po znajomym pomieszczeniu ostrożnie, starając się nie zapaść na spróchniałych deskach podłogi. Opuszkami palca gładzisz pękniętą ramkę, ścierając z niej kurz i pył, pozostałości po jednym z wybuchów. Zwlekasz z opóźnieniem mieszkania, jakbyś chciał jeszcze trochę poczuć się jak w domu. Bo przecież to był twój dom.


—  Dowództwo wzywa nas oboje — Naruto mówi spokojnie, wymijając cię w progu. Starasz się wziąć w garść, zanim doszczętnie zatracisz się w swojej przeszłości. Zamykasz przekrwione oczy, które niemiłosiernie pieką od unoszącego się w powietrzu pyłu, potem bierzesz wdech i przechodzisz przez próg, zamykając za sobą drzwi wejściowe.
Słyszysz huk. Instynktownie padasz na marmurową, tak samo zapyloną posadzkę, a następnie zatykasz rękami uszy. Czujesz przenikliwe ukłucie bólu w skroni, a następnie doświadczasz urazu głowy, powstałego od grzmotu ceglanych odłamków. Medycy spieszą ci z pomocą, lecz nie masz siły się podnieść. Nie do końca orientujesz się, kiedy spowija cię ciemność i tracisz przytomność. Ostatnim co widzisz, to jadeitowe tęczówki medycznej kunoichi.
Otwierasz powoli oczy, nieprzygotowany na rażący promień światła. Mrużysz je natychmiastowo, starając się zrozumieć, gdzie w tej chwili się znajdujesz. Powoli, nieśpiesznie, spokojnie. Przyzwyczajasz się do jasnego, w miarę czystego pomieszczenia. Nie potrafisz przypomnieć sobie, co tak naprawdę się wydarzyło. Starasz się zamknąć dłoń w pięść, lecz od razu czujesz ostrze stalowej igły połączonej z kaniulą dożylną, potocznie zwanej wenflonem. Ambulatorium zdaje się być wyjątkowo zatłoczone, albo twoja salka jest zbyt mała by pomieścić więcej niż szpitalne łóżko. Wyczuwasz czyjąś obecność. Twoje zmysły są dalej stępione poprzez wybuch bomby. Słyszysz, jak intruz podchodzi do okna, aby szybko zasłonić męczące światło grubymi, wysłużonymi kotarami. W końcu otwierasz oczy i mrugasz. Bierzesz głęboki wdech, a potem jeszcze jeden. Obserwujesz, jak kobieta zbliża się do kozetki, a następnie w smukłych dłoniach umieszcza stetoskop. Jest drobna. Zdaje się, że twarz jej wygląda znajomo, lecz nie możesz przypomnieć sobie waszego wcześniejszego spotkania. Jej jadeitowe tęczówki przepełnione są powagą, podczas kontrolnego badania. Milczy. Ty także nie odzywasz się. W końcu rozkazuje ci przełknąć ślinę. Przełykasz. Wziąć głęboki wdech, bierzesz. Wydaje krótkie polecenia, co bardzo ci odpowiada. Jesteś żołnierzem. Shinobi. Nic więcej, jak narzędziem służącym do walki. Światłem sprawdza ruchy źrenic. Następnie znów zapisuje swoje wnioski na kartce, zapewne w kartotece twoich wyników.
— Zaniki pamięci? — pyta. Ma spokojny, melodyczny głos. Kiwasz twierdząco głową. Nie potrafisz przypomnieć sobie jak znalazłeś się w ruinach własnego domu. Jednak od jakiegoś czasu mieszają ci się wspomnienia, kiedy próbujesz oddzielić prawdę od fałszu.
— Mogą wystąpić — oznajmia, nie odrywając wzroku od karty medycznej. — Objawy wstrząsu pourazowego mogą się utrzymywać jeszcze jakąś chwilę, lecz za jakiś czas powinno wszystko wrócić do normy.
Jej słowa dają nikłą nadzieję, że może wszystko się ułoży. Jednak jaką możesz mieć pewność, że pamięć wróci do swego pierwotnego stanu, a cała trauma spowodowana wojną i śmiercią bliskich ci osób minie? Patrzysz na kobietę, która wypowiada jakieś obcojęzyczne nazwy, a potem dokładnie tłumaczy, jakie będzie ich działanie. Kiedy dociera do niej, że nie rozumiesz nic z tych dziwacznych nazw, sięga po fiolki i pokazuje tabletki w zwolnionym tempie. Niebieska na osłabienie bólu, zielona na uspokojenie, po której stajesz się jeszcze bardziej śpiący. Kobieta wychodzi z sali, która staje się twoją celą, klatką. Izolatka, za której ścianami, znajdują się inni, także chorzy ludzie.
Budzisz się w nocy, najwidoczniej tabletka przestaje działać. Do głowy wracają powoli wspomnienia. Widzisz twarze najważniejszych dla ciebie osób — ojca, matki, brata. Kiedyś zapytałeś Naruto, jak radzi sobie ze stratą bliskich. Podsunął ci do wykorzystania pewną technikę, jego zdaniem była ona najbardziej skuteczna. Więc i tym razem zaczynasz myśleć o najprostszej rzeczy. Cokolwiek, byle nie zaprzątać sobie głowy zmarłymi. Potem już powinno pójść łatwiej. 
Nazywasz się Sasuke Uchiha. Masz siedemnaście lat. Jesteś shinobi z Konohy, Osady Ukrytej w Liściach. Masz przyjaciela. Nie jesteś już sam.
Zaczynasz mieć omamy. Na podłodze przed tobą wiją się węże. Jeden drugiego pragnie pożreć, by później skierować się w twoją stronę. A potem ze strachu krzyczysz.
Do sali szybko wbiega personel medyczny i kilka osób z ANBU. Doskonale wiedzą, że pomimo nafaszerowania lekami, wciąż jesteś niebezpieczny i silny. Widzisz twarz Uzumakiego, a później przeszywa cię dreszcz i dociera do ciebie, że dostałeś zastrzyk uspokajający. Tracąc przytomność ostatnim obrazem są jej jadeitowe oczy.
Tego lata jest nieznośnie ciepło i sucho. Wioska wciąż leży pod gruzami i pyłem. Próbujesz dojść do siebie, lecz z trudem patrzysz na szaro-mętny obraz za oknem. Chociaż od jakiegoś czasu nie powtórzył się nocny incydent, na wszelki wypadek zawsze ktoś z ANBU pilnuje wejścia do twojej sali. Jako jedyny, ostatni ocalały z rodu Uchiha, jesteś dla Konohy skarbem, którego muszą chronić. Bronią, nad którą trzeba trzymać pieczę. Chwile prywatności zyskujesz tylko w momencie, kiedy różowo-włosa lekarka przychodzi na rutynową kontrolę. Chociaż ciężko nazwać prywatnością spotkanie z metalowym, chłodnym stetoskopem. To tylko jeden moment, w którym ANBU opuszcza twoją sale. Kończy badanie, odkłada kartę, nie wypowiada ani słowa i odchodzi. Dziwi cię fakt, gdy do pomieszczenia, zamiast znajomej sylwetki strażnika, pojawia się blond włosy kapitan.
— Powinieneś mieć trochę więcej prywatności — rozlega się głos twojego najlepszego przyjaciela Naruto. Spoglądasz na niego spod półodsłoniętych powiek, a następnie wzruszasz ramionami. Przez te kilka tygodni przyzwyczaiłeś się do ciągłej obecności żołnierza.
Spoglądasz znów za okno. Gdzieś na zachód unosi się gęsty dym. Pożar. Terytorium Kraju Ognia wciąż tli się ogniem. W tamtym rejonie nie został już nikt, kto by ruszył na ratunek. Ogarnia cie smutek na myśl, o tych pięknych, zielonych lasach, po których został tylko popiół i kurz. Przez ponad dwa miesiące toczonych walk zginęło już ponad osiemdziesiąt procent mieszkańców tego kraju, a ponad pięćset uciekło w góry. Zastanawiasz się, czy tym posunięciem nie skazali się oni na niewole? Przeczysz głową, sam sobie, bo w końcu nie mogli postąpić inaczej.
Naruto przysiada się na miejscu, które wcześniej zajmowała lekarka. Zaczyna opowiadać, co tak właściwie się na froncie dzieje. Nie potrafi dostrzec, a może udaje, że ze smutkiem wysłuchujesz jego historii. Chociaż był z tobą w tym budynku, wyszedł praktycznie bez szwanku. Jedyną pamiątką, jaka została po wybuchu, była niewielka blizna nad łukiem brwiowym po lewej stronie twarzy. Patrząc na niego zastanawiasz się, czy rzeczywiście powiedzenie głupi ma szczęście w jego wypadku jest trafnym określeniem popartym przez żywy okaz.
Drzwi twojej obecnej kwatery rozsuwają się ostrożnie i do pomieszczenia kolejny raz wchodzi kobieta. W ręce trzyma niewielką, drewnianą tackę, na której spoczywa głęboki talerz. Aromat wywaru roznosi się po całym pomieszczeniu. Ostrożnym ruchem, kładzie ją na niewielkim, odrapanym stoliku. Nim Naruto powstaje z miejsca, aby sprawdzić twoją dzisiejszą kolację, szybko zostaje skarcony przez kobietę. Zostajecie w pomieszczeniu we dwoje, ty i medyczna kunoichi. Znad talerza wciąż unosi się zapach bulionu i pierwszy raz czujesz skurcz żołądka.
— Powinieneś odpoczywać i dbać o prawidłową dietę — przerywa milczenie. Obserwujesz jak powoli, z pewnego rodzaju ostrożnością, przysiada się na skraju łóżka, a następne przykłada ci łyżkę do ust. Czujesz się zawstydzony, lecz uciążliwe wenflony uniemożliwiają ci spokojne spożywanie.
— Odstawimy kroplówkę — ciągnie dalej. — Jeżeli wszystkie badania wyjdą dobrze, to kto wie, czy po jutrze nie wyjdziesz ze szpitala. Dlatego powinieneś zjeść całą kolację.
Powoli karmi cię jedzeniem. Łyżka, za łyżką. Z zawstydzeniem patrzysz w te olśniewające tęczówki i pierwszy raz dostrzegasz, jak na jej porcelanowej cerze pojawia się rumieniec. Zaczynasz pojmować, że to kobieta, a wśród nich zawsze uchodziłeś za przystojnego. Jednak pani doktor była całkowicie inna niż wszystkie obywatelki Osady Ukrytej w Liściach. Niespotykany kolor jej włosów przypominał ci kwiat kwitnącej wiśni. Nie dziwisz się, gdy na niewielkim identyfikatorze widzisz imię Sakura. Wyjątkowo do niej pasuje. Zanim wychodzi z pomieszczenia silisz się na pierwszy i długo oczekiwany gest wdzięczności.
— Pani doktor, dziękuję.
Uśmiecha się niewinnie, odpowiadając skinieniem głowy. Następnie wychodzi i już do następnego poranka pozostajesz sam na sali.
Czy poduszkowce Kraju Ziemi śpieszą już, żeby strącić was z nieba w piekielną otchłań? Lecicie nad granicami Kraju Ognia, wracając do bazy Konohy. Z niepokojem Kakashi wypatruje oznak ataku, ale na szczęście nic was nie ściga. Na pokładzie znajduje się połowa waszej załogi: Sai Yamanaka, Shikamaru Nara, Kiba Inuzuka, Uzumaki Naruto, piloci Kotetsu Hagane oraz Izumo Kamizuki, ty i dowódca Kakashi Hatake. Odprężasz się trochę, wsłuchując się w rozmowę Hatake z pilotami.
— Teraz już wiem, dlaczego  musiałeś wrócić — Naruto spogląda ukradkiem na fotografię, którą trzymasz w dłoni. Jadeitowe tęczówki są takie radosne i oddałbyś wszystko, aby znów je zobaczyć. Od wyjścia ze szpitala minęło kilka miesięcy. Wciąż nie mogłeś zapomnieć obrazu pani doktor, która była twoim prezentem od losu, promykiem nadziei w tym beznadziejnym i samotnym życiu. Uśmiechasz się, chowając szybko zdjęcie do myśliwskiej torby. Następnie ciskasz ją na fotel, zajmując miejsce na przeciwko. Spoglądasz przez niewielkie szyby myśliwca.
— Kiepsko tam na dole, co? — Naruto zajmuje miejsce obok ciebie.
— Gorzej już raczej nie mogło być — przyznajesz i mrugasz oczami.
Siedzicie w milczeniu przez resztę drogi, aż do momentu przekroczenia granicy wioski. Nim  udaje wam się wylądować, obraz w szturmowcu zmienia się nie do poznania. Wszechobecny ogień jarzy się niebezpiecznie, a z wioski, która kiedyś była spokojnym i zielonym uzdrowiskiem, zostaje pył i kurz. Szybko wybiegacie z pościgowca, uważając na pozostałe niewybuchy. Z desperacja rozglądasz się za polowym szpitalem, w którym nie tak dawno byłeś pacjentem. W dokładnym jego miejscu leży sterta zawalonych ścian i gruzu. Słyszysz komendę przełożonego, Kakashi rozkazuje ewakuować ocalałych ludzi. Biegiem ruszasz w kierunku szpitalnej pozostałości, z naiwną nadzieją, na odnalezienie swojego promyka. Nadzieja jest matką głupców, lecz jak każda matka, kocha swoje dziecko. Wciąż w głowie powtarzasz te słowa, niczym najcenniejszą mantrę. Staje się ona twoją modlitwą. Aktywujesz czerwień sharinngana, starając się odnaleźć kobietę. Ogarnia cię niemoc i z całej siły uderzasz pięścią w jedną z zawalonych ścian. Nie przejmujesz się spływającą po kostkach brunatną cieczą, lepką i gorącą. Starasz się skupić, aby uratować twój jedyny sens istnienia.
Przecież ona musiała przeżyć — mówisz sobie w myślach. Nie potrafisz przyjąć do wiadomości, że kolejna twa bliska osoba może nie przeżyć tej wojny. Desperacko rozglądasz się, podnosisz głaz, jeden, drugi. Odsuwasz pozostałości po szpitalnych ścianach.
— Sa...sa...sasuke — szepcze słabo. Kierujesz się za jej głosem. Odnajdujesz kobietę dziesięć metrów dalej. Długie nogi zostały przygniecione przez kawałek betonowej ściany. Usuwasz ją szybko. Na prawej nodze powstała wielka skaza. Z tej głębokiej rany sączy się krew, gęsto tryska strumieniami. Cięcie wygląda paskudnie, wręcz tragicznie.
— Moja torba — słaby jej zgrzyt jest dla ciebie ledwie słyszalny. Szybko chwytasz medyczny ekwipunek, by następnie odpowiednio zabezpieczyć ranę i unieruchomić nogę. Kobieta jest słaba, półprzytomna i zimna.
— Sakura, proszę cię — skowyczysz, a po twych bladych polikach ucieka pierwsza łza. — Nie opuszczaj mnie. Nie zamykaj oczu. Najmilsza.
— Zimno mi — szepta, opierając się o twoje ramię. Zdejmujesz płaszcz i okrywasz kobietę. Całujesz jej czoło. — Sasuke-kun, pochowasz mnie?
Spoglądasz na jej twarz. Jadeitowe tęczówki stają się mgliste. Szlochasz w rozpaczy.
— Sakura nie odchodź — błagasz żałośnie. — Zobaczysz, zaraz tu przyjdą medycy, śmigłowiec. Zobaczysz, uratuję cię.
— Musisz pozwolić mi odejść — jęczy słabo. — Moje ciało jest zdruzgotane, mam roztrzaskane narządy wewnętrzne. Nawet zwykły shinobi wie, że nie zostało mi wiele czasu. Musisz pozwolić mi odejść.
— Zobaczysz, już są niedaleko. Uratuję cię!
— Już to zrobiłeś — odpowiada, a następnie martwe ciało zastyga przytulone do twojej klatki piersiowej. Nie skupiasz się na niczym innym, nie pozwalasz zabrać jej, kiedy medycy pragną zabrać ciało medyka. Trzymasz ją w pieczy swoich ramion. Nie pozwalasz, by odebrali ci ostatni promyk nadziei. Nie dopuszczasz do świadomości, że od godziny próbują odciągnąć martwe ciało kobiety. Teraz wszystko: wojna, cierpienie, miłość przestało mieć dla ciebie sens. Bo twoja nadzieja odeszła, twój jedyny promyk nadziei. 




Od K: 4 strony. 2 063 słów, 14 386 znaków. 4 godziny. Emocjonalna sunosida. Nerwica. Kurwica. Depresja. Wszystko i nic. Tak po prostu. 


5 komentarzy:

  1. To było... mocne
    Aż zbyt szybkie i nagłe. Szokujące.

    Ale to SasuSaku, którego nigdy mi nie brakuje. Więc powiem jedynie, że dziękuję 😇

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że jednak szokujące w dobrym tego słowa znaczeniu. Bardzo dziękuję za komentarz :)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. <//3
      Nie jestem za bardzo fanką tego typu narracji, ale jak zazwyczaj ciężko jest mi przebrnąć przy niej przez tekst chociażby do połowy, tak tutaj było całkowicie inaczej. Całość łyknęłam szybko i tak gładziutko, jak po masełku pomimo dość ciężkiego klimatu. Podobało mnie siem! Jakiś czas temu dość mocno nienawidziłam Saska (co wynikało czysto z mojej ignorancji i uprzedzeńxd) teraz może go nie uwielbiam, ale lubię xd I lubię mocniej jak jest taki fajny w fanfikach, jak tutaj!

      Usuń
    2. Cieszę się, że jednak udało Ci się przebrnąć. Stwierdziłam, że zawsze to jakaś nowość, więc postanowiłam spróbować. Dziękuję za komentarz :)

      Usuń

Drogi Czytelniku!
Twój komentarz zmotywuje mnie do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz, proszę pozostaw jakiś ślad po sobie. Dziękuję ♥

Szablon